czwartek, 28 maja 2009

Fotos!

Manchester niestety przegrał. Wprawdzie kibicowałem im tylko na przekór reszcie Polaków, ale zawsze. Mecz oglądaliśmy w czymś, co możnaby nazwać Studio Juba. Aż mi się łezka w oku zakręciła, gdy zobaczyłem rzutnik podłączony do anteny przez telewizor i rozłożone na dużej sali ze 100 krzeseł :) Komuś się udało załatwić, żeby ludzie z naszej budowy mogli obejrzeć meczyk w Hotelu w Jubie w dużej sali konferencyjnej. Jechaliśmy tam na kilka tur. Iwona z Wojtkiem widzieli, jak jakiś matatu (busik) nie ustąpił miejsca ciężarówc z żołnierzami. Ci go zatrzymali, wyjęli zza kierownicy i delikatnie mówiąc pobili. Jak już pojechali, koleś się podniósł cały uchachany, wsiadł do samochodu i pojechał dalej. W tym kraju ciężko się doszukać jakiegoś elementu normalności.

Dzisiaj pojechaliśmy z Kiwi, Wojtkiem i geodetami do Dorodo, gdzie będziemy budować szkołę. Z tej małej wioski pod Jubą bierzemy piasek na budowę i zamiast im płacić, wybudujemy szkołę. Konkretnie drugi pawilon szkoły, bo jeden (4 klasy) już jest. Na miejscu wygląda, jakby szkoła była po środku niczego. W około tylko drzewa i łąki. W przejściu leży jakiś chłopaczek, który opiekuje się krowami pasącymi się za budynkiem. Po dokładniejszym obejrzeniu okolicy, kilkaset metrów dalej widać między drzewami domki z wioski. Geodeci się biorą do pracy, a my z nudów łazimy po okolicy, aż w końcu siadamy w cieniu drzewa i nudzimy się.

Po kilkunastu minutach przybiegają małe dzieciaki z wielką oponą i piłką. Stoją koło nas i uważnie obserwują to trójkę muzungu (nie wiem jeszcze jak jest 'biały' po arabsku) , to geodetów przy pracy. W końcu Osiro (majster z Kenii) zaczyna grać z nimi w piłkę. Maluchy chętnie się dają fotografować i są bardzo z tego zadowolone, że biały turysta robi im zdjęcia. W końcu wracamy spowrotem, do miasta brudu i smrodu.

A Afryka poza granicami Juby jest śliczna. Nie ma śmieci, nie śmierdzi, jest zielono i pięknie. Dzikich zwierząt wprawdzie nie było, ale Kiwi dopatrzyła się gołego murzyna nad rzeką i bardzo ją to ucieszyło. Wszędzie rosną gwiżdżące akacje (te drzewka mają jakieś czarne orzechy, w których siedzą mrówki i gwiżdżą - efekt jest niesamowity).

A teraz pora na kilka fotek, bo mi się nie chce już pisać. Dodam jeszcze, że wczoraj i dzisiaj odwiedził nas sam minister, a niewiele brakowało i pojawiłby się nawet prezydent, który był w pobliżu. Z ciekawszych rzeczy jeszcze przeżyłem ostatnio tropikalny deszczyk. Jak na Europę, byłby to solidny opad, ale tutaj mówili, że "pokropiło". Burza jak przeszła nad naszym obozem (zanim przyjechałem) to przestawiła 2 namioty na środek placu. Na szczęście wszyscy byli na budowie, więc nikomu się nic nie stało.

Fotki wrzucę w kolejności robienia, bo nie chce mi się z ego historyjki układać.

Kiwi oddała samochód do Philipo (szef kierowców) żeby jej porządne głośniki zamontował w Jubie. Ale on poszedł krok dalej i efekt widać poniżej. To złote, to jest pudełko na chusteczki, które według Sławka bywają bardzo potrzebne w samochodzie ;)



A tak niestety wygląda większość Juby...


Kiwi i Osiro rysują plany budynku :P
Albo coś innego sobie pokazują :)


I Kiwusia teraz myśli usilnie nad czymś...


Pod drodze do Dorodo trzeba minąć rzekę/myjnię samochodową.



A tu lokalne chłopczyki grają w gałę. Chcemy im zrobi boisko, bramki i kupić buty i koszulki z napisem "FC Dorodo" ;)
Tym dzieciakom nie potrzeba wiele do szczęścia...







Droga powrotna, wieś i bananowce (wiecie, że bananowce to jest bylina? żyją tylko 1-1,5 roku i jak urośnie kiść bananów i się je zerwie, to umierają?). A koza to jest piękny przykład so called symbiozy :)





To jest droga, którą mijamy po drodze. Masło maślane... Po drugiej stronie samochodu kończy się po 100 metrach. I tak stoi nie używana, nie robiona (bo chyba powinni na to asfalt wylac?). Tak, wiem, ostatnio zajmuję się budownictwem...


Kałuże się zdarzają, szczególnie po deszczu. A Kiwi kilka godzin wcześniej dała swój samochów do mycia :)


Tutaj widać kawałek Konyo Konyo, tak zwanej dzielnicy handlowej. Ale ludzie tam nie zawsze lubią, jak im się zdjęcia robi.



Jak wspominałem, przy wyjeździe z Juby jest 'granica', gdzie trzeba oclić wwożone towary. Przed nią zawsze stoi cała kolejka ciążarówek.


Już prawie przed samym naszym sajtem jest osada IDP (Internally Displaced People, czyli uchodźcy wewnętrzni). Na jesień, gdy po porze deszczowej wszystkie trawy i inne takie roślinki są strasznie wysokie, w ogóle tam niczego nie widać.


A po drugiej stronie widać początki rolnictwa pod Jubą :)


Tutaj faktycznie chodzą kobitki nosząc wszystko na głowie. Dzisiaj widzieliśmy z Kiw, jak kobieta niosła bęczkę taką wielką, ze 30 litrów na głowie. Zawsze myślałem, że to taki stereotyp.


Szpital w Gumbo (czyli dzielnicy czy części przedmieści gdzie sie budujemy). Klinika, gdzie nasi robotni chodzą diagnozować się na malarię. Jak widać poziom ichniejszego marketingu leży. Szczególnie w Saterday. Większe i lepsze billboardy są tylko polityczne, popierające rządzących.


I na koniec nasz sajt, po kolei widać Batch Plant, zakład steelfixer'ów i minist

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz