środa, 20 maja 2009

Day two

Pobudka, prysznic i sniadanie. I oczywiscie nie mamy zadnego samochodu na zakupy. Wiec sami idziemy polazic po Nairobi. Autko udalo sie skombinowac dopiero o 14 spod firmy i 2 godzinki zeszly nam na kupowaniu czesci elektrycznych. Potem dentysta z Krzyskiem (Krzysiek na fotelu, ja jako tlumacz), kolacja i domek. Strasznie szbko meczy czlowieka ten klimat. Tyle u mnie dzisiaj, a co u Was?

Strefa wojny


Rano idac na zakupy mijalismy kosciól. Na bramie wielka tablica, ze obiekt chroniony przez jakas firme. Do tego dokola mur, na nim zasieki i ogrodzenie elektryczne. Ciekaw jestem, czy to po to, zeby nie wpuscic niewiernych, czy zatrzymac w srodku wiernych ;). Podobnie wyglada wiekszosc budynków publicznych. do tego uzbrojeni w jakies smieszne karabiny arabskie zolnierze, jako ochrona tego wszystkiego, lacznie z bankami. Wracajac, postanowilismy pozwiedzac. Poszlismy jakas boczna uliczka i wyszlismy prosto na ruchliwa ulice. Po przejsciu okazalo sie, ze jest cos, co w Polce bylo by lancuchem odgradzajacym ulice, ale tutaj to byly trzy rzedy drutu kolczastego. Zaraz potem nadzialismy sie na Kenijski odpowiednik zuli. W zasadzie to samo, ale czarni i bardziej natretni. I dosc mlodzi.

Jeszcze jedna ciekawa rzecz tu jest na ulicach. W Londynie, na dachach, parapetach i wszelkim miejscu, gdzie moglo wszelkie ptacto siadac, byly drobne igielki. Tu jest cos podobnego, ale wielkosci grotu od wlóczni i ma zapobiegac siadajacym ludziom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz