niedziela, 24 maja 2009

Juba, Sudan

Juba z lotu ptaka przypomina bazar na stadionie 1000-lecia. Tylko duzo wieksze. W zasadzie cala Juba wyglada jak jeden wielki bazar. Praktycznie wszystko tutaj to sa kontenery, namioty albo parterowe budynki. Lotnisko wyglada jak troche przerosnieta stacja benzynowa.

Wysiadam z samolotu i uderza mnie fala goraca. W koncu czuje sie jak w Afryce. 40 stopni, zar sie leje z nieba, a Krzysiek mnie pociesza, ze "chlodno dzisiaj". Po wypelnieniu wniosku wjazdowego czekamy na bagaz. Zamiast tasmociagu z bagazami, podjezdza ciezarówka spod samolotu z której obsluga lotniska wyrzuca (tak, wyrzuca) bagaze. Potem kontrola bagazu. Na walizkach (niektóre przegladaja) celnicy kreda pisza 'OK'. Dalej i tak nikt tego nie sprawdza, a na parkingu czeka juz na nas Wojtek i wita mnie slowami 'Welcome to hell'. Nie chodzi mu tylko o temperature, ale o tym za chwile. Pakujemy sie pod czujnym okiem kilku maloletnich chlopców, którzy kreca sie niebezpiecznie blisko naszych bagazy. I jedziemy.

Dopiero teraz moge zobaczyc, jak wyglada Afryka. Jedziemy Landcruiserem, a i tak rzuca jak na karuzeli. Asfaltowej drogi sa trzy odcinki w Jubie: na lotnisko, do prezydenta i gdzies w centrum. Bajzel panujacy na drodze odzwierciedla jej stan. Kazdy jezdzi jak chce, nikt sie nie przejmuje pierwszenstwami, a do tego ulice sa pelne dzieciaków na motorkach. Najczesciej wlasnie ich mozna zobaczyc przy drodze po wypadku. Poza tym jezdzi sie stosunkowo bezpiecznie, bo rzadko mozna przekroczyc 20-30 km/h.

Po obydwu stronach roi sie od malych sklepików i straganów. Czasem w jakims baraku mozna zobaczyc sklep z laptopami. Mnóstwo ludzi albo łazi ulicami (kompletnie nie zwracając uwagi na jeżdżące samochody), albo przesiaduje w cieniu drzew. Co chwilę mija nas samochów UN. Podobno można tutaj znaleźć niemal wszystkie jednostki ONZ. Niosą pomoc, szkolą policję i wojsko i wożą się białymy jeepami z wielkimi napisami UN. Kilka razy również mijamy stado krów, które sobie idzie jak gdyby nigdy nic. A krowy afrykańskie (albo raczej byki) mają długaśne rogi, czasem sięgające nawet metra.

Wyjeżdżamy z Juby, a przynajmniej z centrum. Za rzeką coś a'la granica - żeby wnieść towary spoza Juby na handel trzeba zapłacić cło. Ogólnie tutaj trzeba dużo płacić. Szczególnie policji. Philipo, kierowca, opowiadał mi, że UN teraz szkoli policję. Uczy ich, że nie wolno na dzień dobry strzelać do ludzi, a potem pytać kto jest winny. Teraz są areszty, sprawy w sądzie. Kiedyś jak policjant oskarżył kogoś o przestępstwo, sąd tylko skazywał, nie ważne czy oskarżony był winny czy nie. Teraz jest dochodzenie i rozprawa sądowa. Prawie jak w Europie.

Ale wracając do płacenia policji. W Sudanie biały człowiek jest traktowany jakby nie miał żadnych praw. Jak weźmiesz udział w wypadku to Twoja wina. Jak coś się stanie, to Twoja wina. Policja bardzo chętnie zatrzymuje kierowców i wymusza na nich mandaty. Za wszystko. I nie ma tutaj jakiegoś kodeksu czy taryfikatora. Wojtek dostał mandat za jeżdżenie samochodem w koszulce bez rękawków. Kogoś tam capnęli za jazdę z otwartym oknem czy też za wystawioną przez okno rękę. My i tak mamy lepiej, jako że jeździmy wozami na rządowych blachach. Ale nawet to nie zawsze pomaga. Nawet jak Wojtek jeździł z pismem z ministerstwa, to i tak wyciągali łapówki.

Philipo dał mi jeszcze jedną ciekawą radę: jeśli jadę samochodem i widzę, że się strzelają, żebym zawrócił. No tak, sam bym na to nie wpadł.

W końcu dojeżdżamy do naszego sajtu. Site to jest teren budowy i jest o wiele większy niż się spodziewałem. Na terenie, oprócz budowy, znajduje się obóz nasz i budowlańców z Kenii, biuro w którym właśnie siędzę z netem, batch plant (czyli fabryka betonu), magazyny, warsztaty cieśli i steelfixer'ów (ci, co robią zbrojenia), namioty wojska, które nas pilnuje i najważniejsze, czyli Gateway. Jest to łącze satelitarne Ericcsona, które podobno na cały Sudan dostarcza internet.

Na dzień dobry wysłali mnie po zakupy, jakieś bułeczki i mleko trzeba było kupić, ale niestety po to trzeba jechać kilka kilometrów. Europejskie prawko tutaj nie działa, a gościu, który załatwia prawka, wizy i inne formalności pojechał na urlop, więc na razie jeżdżę jako pasażer. Jak wróciłem i zjadłem kolację, chciałem update'ować tego bloga, ale niestety Kiwi dość szybko do mnie zadzwoniła, żebym przychodził, bo 'patrzą tęsknym wzrokiem na moje torby'...

1 komentarz: