niedziela, 24 maja 2009

Na tygodniu pijemy po flaszce, w soboty normalnie.

Takimi mniej więcej słowami powitała mnie ekipa budowlana z Polski. Ogólnie jest tu kilkoro Polaków, głównie majstrów różnego rodzaju, który rządzą pracującymi na budowie Kenijczykami i Ugandyjczykami. Bo tutaj Sudańczycy prawie nie pracują. Jeśli już, to są policjantami albo żołnierzami. Za to są tutaj dość wysokie zarobki w porównaniu z sąsiednimi państwami. Więc w Sudanie nie tylko wszystkie artykuły są z importu, ale nawet ludzie.

Dzisiaj rano pojechaliśmy odwieźć Oleńkę na lotnisko (leci sobie na urlop do Kenii - Nairobi, Mombasa), potem zawieźć robotnika chorego na malarię do szpitala, potem ogarnąć człowieka od klimatyzacji, bo nam się zepsuła w batch plancie, potem do sklepu (Supermarket JIT, wyglądał nawet dość europejsko), potem jeszcze z jednym robotnikiem do swojego rodzaju afrykańskiego odpowiednika Western Union, gdzie przelał pieniądze do Kenii i do domu. Tu się dowiedziałem, że w najbliższym czasie czeka mnie inwentaryzacja sprzętu jaki posiadamy, a potem jeszcze James (nasz szef, Kenijczyk) dorzucił mi instalację kamer na sajcie (jakieś 10 kamer rozrzuconych po całym terenie, łącznie z słupem - nadajnikiem GSM).

Pod koniec dnia przyszła do nas żona jednego z żołnierzy, ładnie zakrwawiona. Podobno skaleczyła się butelką, ale rana była dość głęboka, a Krzysiu jest naszym obozowym medykiem i przychodzą do niego wszyscy z wszelkimi problemami. A co do obozu, to jest to jakieś 14 namiotów, kuchnia, stołówka, szalety i zagródka w której sobie biegają kury. Jeszcze mamy na obozie kózkę, którą Iwonka dostała na urodziny.

A teraz wracam do obozu, bo w końcu sobota ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz