poniedziałek, 1 czerwca 2009

Burza, Rasiści i inne takie

No i wróciłem do wirtualnego świata. W nocy w czwartek była burza, piorun gdzieś w pobliżu walnął i chyba nam kable popalił. Dopiero dzisiaj mi się je udało powymieniać i internet hula. Ale po kolei, co się działo od piątku.

W piątek pojechaliśmy rano na lotnisko odebrać opony do JBC (koparki), które były tak pilne, że wysłali nam je z Nairobi samolotem. Po drodze Wojtka zatrzymała policja, ze stwierdzeniem, że nie wolno mu jeździć tym samochodem. No nic, olaliśmy, znów chcieli pewnie łapówkę. Na lotnisku okazało się, że opony trzeba oclić. A panowie z Custom poszli sobie na lunch i nie wiadomo kiedy wrócą i czy w ogóle. No to mnie zostawili tam i pojechali coś tam załatwiać. po jakiejś godzinie pojawili się celnicy, powiedzieli, że na innego muszę czekać. Po kolejnej pół godziny pojawił jakiś mundurowy i stwierdził, że muszę najpierw jechać do Custom w mieście, żeby zapłacić cło. Zadzwoniłem po mój transport i czekałem 10 minut. Po 40 przyjechali, dwoma samochodami, nasz zamiast Wojtka prowadził kierowca . Jak się okazało, rano prezydent wydał zarządzenie, że rządowymi samochodami nie mogą jeździć ludzie spoza Sudanu. Więc nam dali wybór w Ministerstwie Transportu: zmiana blach albo bierzemy sobie kierowcę i opłacamy go i zapewniamy mu nocleg i wyżywienie. Wojtek w Ministerstwie ponoć zrobił straszną aferę, że są rasistami i że sobie na samochodzi naklei wielki napis "Sudańczycy to rasiści"

Sobota minęła mi na zabawie kamerkami - dajny sprzęt, sterowany sieciowo z kompa. Niedziela na leczeniu kaca i oglądaniu filmów. Dzisiaj natomiast pojechaliśmy kupić tłuczeń (agregate) - taki jakby żwir do betonu. Można go dostać w dwóch fabrykach (np. ABM) albo 'pod górą' - czyli u chłopków, którzy ręcznie rozbijają kamienie na tłuczeń. Dojeżdżamy na miejsce, na całej długości góry są usypane kupki po 2 kubiki (czyli 2 metry kwardatowe). Można sobie jechać i wybierać. Pojechaliśmy do Jabel Kudziur, gdzie można ciężarówkę wynająć. Z ciężarówką wróciliśmy po tuczeń. Wchodzimy w to osiedle, zaraz na obiega ze 20 murzynków i murzynek, trajkotając po arabsku. Po chwili pojawia się pijany żołnierz i drąc się na wszystkich ucisza towarzystwo. Znajdujemy najtańszy tuczeń i każemy im pakować na wywrotkę. Oczywiście nie mają koparki, więc 10 osób łopatkami wrzuca 4-5 kubików na pakę. Czyli jakieś 7 ton. W między czasie jedziemy spowrotem na Custom (taka dzielnica handlowa, często mylące z Urzędem Celnym). Po sodę do picia. Po drodze mijamy tabliczkę "Juba 5 miles". A poniżej "Childen below 5 years and pregnant women are likely to die of malaria"... Ostrzeżenie przed wjazdem do Juby jak na paczce fajek.

Wracamy pod górę, zapakowali z połowę ciężarówki. Czekamy jeszcze z pół godziny, w końcu nas wołają. W aucie szybko odliczamy 1000 SDP. Sprawdzamy towar, jest ok. Dajemy jednemu gościowi kasę, ten rzuca drugiemu. Widać to ten potrafi liczyć. Liczą dość długo, zebrani w wielką kupę (dla przykładu żołnierz zarabia koło 300 SDP miesięcznie). W końcu słyszymy ok i jedziemy. Jedziemy do Dorodo, tylko że z innej strony. Po drodzę się gubimy, jeździmy po jakiś po łąkach, suzkając przejscia przez rzekę (tej myjni ze zdjęcia). W końcu się udaje i dojeżdżamy do szkoły. Tam już wykopane fundamenty, jutro leją beton.

Wracamy do Gumbo i przez 4 godziny latam po słońcu i testuję kabelki. a na jednym połączeniu z Gateway'a do biura jest 6 kabli i 2 switch'e. Jak widać w końcu się udaje, po wymianie 100-metrowego kabla działa. A teraz kończymy załatwiać zakupy Oli ze strefy wolnocłowej. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz