poniedziałek, 18 maja 2009

The longest journey.

Poranek minal na leczeniu kaca i pakowaniu sie. Ciezko te dwie rzeczy polaczyc. Ale jest niezle, bo po ponad 5 godzinach od wyjscia na lotnisko, dalej sobie nie przypomnialem, ze czegos nie wzialem. Potem wycieczka z Zaczkiem na lotnisko (dzieki Zaczus jeszcze raz za pomoc i towarzystwo :)) i czekanie az saperzy bombe znajda na lotnisku. Bo pewnie jakis idiota znów zapomnial walizki... Potem juz tylko kolejka do odprawy, kolejka do bramek z metalem, kolejka do kasy w wolnoclowym, kolejka do bramki numer B38, kolejka do samolotu i juz polecialem. W Amsterdamie poszło latwo i teraz sobie siedze pokonujac najdalsza podróz mojego zycia. Wiecie ze jakos kolo 4-5 Waszego czasu rano, bede przekraczal równik? :) Meeeeeegaaaa!

A teraz wracam do ogladania Bolta. Milego lotu everybody ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz