czwartek, 10 grudnia 2009

Sąd polowy.

Sytuacja miała miejsce kilka tygodni temu. Po długim i ciężkim dniu, siadam sobie w końcu na naszej stołówce, aby w spokoju (czytaj kłócąc się z komunistą o sens otwierania w Jubie warsztatu samochodowego i popyt na usługi takowego) napić się Jasia z Kolą. Przy drugim drinku przychodzi Long Life, nasz były kierowca (wtedy jeszcze nie były), żeby oddać kluczki do samochodu. Coś tam się z niego zaczynamy śmiać, co tak długo, gdzie się szwendał etc. Ale on nie w humorze, mówi, że go właśnie żołnierze na moście pobili, po czym pokazuje nam ślady po pięści na twarzy i na plecach po desce. I koniec miłego wieczoru.

 

Krzysiu szybko robi kilka fotek, bierzemy 2 samochody, wypełniamy je żołnierzami, zgarniamy dowódcę naszej kompanii i jedziemy na most, wytłumaczyć całą sytuację. Prowadzę pierwszy samochód, obok mnie siedzi Angelo, szef naszych żołnierzy. Kilka razy proszę go, żeby rozmawiali na miejscu po angielsku, żebym wiedział o co chodzi (Long Life jest Sudańczykiem, więc również posługuje się arabskim językiem). Docieramy na miejsce, idziemy do żołnierzy pilnujących mostu. Szybko proste pytania zadane po angielsku przeradzają się w kłótnię po arabsku.

 

W końcu znajdujemy dowódce posterunku, wyjaśniamy z nim sytuację. Okazuje się, że faktycznie takie coś miało miejsce. Żołnierz, który pobił naszego kierowcę jest nowy na posterunku, nie zna jeszcze naszych samochodów (tutaj rządowy samochód nie jest traktowany jak w Polsce, tutaj ich setki jeżdżą po ulicach). Ale czy to usprawiedliwia go do bicia kierowcy? Nie. Ale okazuje się, że w Jubie ktoś rządowym Land Cruiserem spowodował wypadek, więc kazali wszystkie zatrzymywać na checkpointach. Oczywiście biedny Long Life o niczym nie wiedział, więc po prostu przejechał przez szlaban (sznurek) i za to został brutalnie zatrzymany. I zabrano mu pieniądze.

 

Natomiast żołnierza, winowajcy całego zamieszania nie ma nigdzie. Gdzieś uciekł, jak zobaczył nasze samochody podjeżdżające pod posterunek. Mija 10 minut, przyprowadzają go. Odbywa się sąd polowy. Niestety po arabsku, więc co chwilę podchodzę do Angelo, i pytam o czym teraz gadają. Oskarżony przyznaje się do pobicia, ale nie wie, ile pieniędzy Long Life’owi zabrał. Long Life coś kręci. Niby miał 50 funtów, ale może to były 3 funty, nie wie, nie pamięta ile miał w kieszeni. Szef posterunku nie może zrozumieć, jak można nie wiedzieć, ile gotówki ma się w kieszeni. Na co odpowiadam (akurat jakoś na chwilę na angielski się przerzucili), że ja mam kilkaset funtów w tej chwili w kieszeni, ale nie mam pojęcia, czy to jest 300 czy 700. Nie wiem, bo nie liczę.

 

W końcu (po 2 godzinach gadania) dochodzi do werdyktu. Napierw wypowiada się szef i zastępca szefa posterunku, potem nasz Angelo (ciągle arabski), a na końcu mnie się pytają, jako przełożonego Long Life’a. Co powinno się stać z żołnierzem? Odpowiadam, że nie mi to osądzać, ludzie tacy jak ja są w tym kraju, żeby wprowadzać tutaj cywilizacje. Od tego są sądy. Powinien zostać aresztowany i osądzony przez odpowiednie organy. Ewidentnie moja propozycja nie podoba się szefowi posterunku, ale wzywa żandarmerię. Jakoś w między czasie Wojtek mija nas samochodem i mówi mi, że już dzwonił do ministra i go o tym poinformował, żebym się upewnił, że znamy dane feralnego żołnierza.

 

W końcu rozjeżdżamy się, po 3 godzinach spędzonych na słuchaniu arabskich kłótni. Dzień później dowódca checkpoint’u oddaje skradzione pieniądze z własnej kieszeni. Żołnierz podobno trafił do więzienia. A ja w końcu mogę wrócić do mojego Jasia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz