niedziela, 19 lipca 2009

- "Z imprezy, w końcu jest sobota!"

W sobotni wieczór na ogół gdzieś wybywamy. To na piwo, na pizze, ale na ogół na imprezę. Wbrew pozorom w Jubie jest kilka 'klubów', w niektórych można się nawet nieźle bawić i spotkać innych ludzi o podobnym kolorze.

I tak wczoraj wybraliśmy się do Beduina. Taki dość spory jak na te warunki klub, gdzie całkiem niezłą muzykę grają i nie jest jakoś koszmarnie drogo.

Na miejsce jedziemy w dwa samochody, ja prowadzę jeden, żeby nie musieć później wracać. Droga nam mija spokojnie, żołnierze na checkpoint'ach obiecują, że nie będzie problemów z powrotem (aczkolwiek jeden chce za to 'upominek' jak będziemy wracać).

Na miejscu samochodów multum, parkingu nie ma, więc trzeba się gdzieś wcisnąć. W środku równie duży ścisk. Pijemy drinki, bawimy się. Do stolika podchodzi kelnerka. Zaczynamy zamawiać. "Chwila, nie spamiętam tyle, muszę sobie zapisać." Ale jak na Afrykę przystało, murzynka ma tylko długopis. Więc patrzy, czy jakaś paczka fajek na naszym stoliku jest pusta. Nie jest. Idzie do innego stolika, sukces, znalazła, rozrywa ją i na wewnętrznej stronie zapisuje zamówienie. Ach, ta afrykańska pomysłowość. W Polsce kelnerka pewnie nie poradziłaby sobie...

Zamówienie prawie się zgadza z tym, co dostaliśmy. Nie jest źle. Impreza się toczy dalej, idziemy z dziewczynami (szefową i koleżanką, która nie jest księgową, ale zajmuje się finansami) do baru po drinki. A moźe tequila? Czemu nie, ale pod warunkiem, że ja stawiam. No niech stracę, zamawiamy. Pani kelnerka przynosi 3 kieliszki, czekamy na resztę 'sprzętu' do picia tequili. A tu nic. Brunetka się pyta, czy mają cytryny albo limonki. Chyba nie, ale sprawdzi.

Udało się! Mają! Kelnerka zadowolona ze swojej zaradności stawia przed nami limonkę. W płynie. W butelce... No to jeszcze raz tłumaczymy. Tak, takie całe też mają. Zaraz pokroi i przyniesie. Pokroiła, przyniosła. Plasterki. Załamka. Trudno wypiliśmy, zamówiliśmy kolejną kolejkę. Tym razem dziewczyny każą jej przynieść całe limonki i nóż. Kobitka jest coraz bardziej zirytowana, przyjechała banda białych z Polski i wydziwiają.

W końcu się udaje, chociaż moja współlokatorka omało co nie straciła palca krojąc limonki. Impreza się toczy dalej, aż się okazuje, że kierowca, z którym mieliśmy wracać, chce już jechać. Ale jak to, dopiero po pierwszej, już do domu? Dajemy mu drugie auto i część ludzi wraca. Ale to oznacza, że ja muszę prowadzić do campu, więc trzeba skończyć zabawę.

Po 2 godzinach, 3 Red Bull'ach i butelce wody mineralnej opuszczamy świątynię zabawy, aby wracać do swojego nudnego Gumbo. Kupuję 5 piw, coby było na ewentualne łapówki. Z wyjściem jest problem, bo jak to tak, butelki chcemy zabrać? Ale że właściciel klubu bardzo lubi Olę problem się rozwiązuje. Ogólnie Ola jest bardzo lubiana, tym bardziej, im większy ma dekolt. dzięki temu ona prawie nic na drinki nie wydaje, a i ja się często napiję na koszt podjaranego Libańczyka albo innego zarobionego Afrykańczyka.

W drodze powrotnej mijamy 2 samochody z żołnierzami. Po 200 metrach jeden z nich zajeżdża nam drogę, wysypuje się z pick'upa 10 żołnierzy i otaczają nam auto. Jako kierowcy każą mi wysiadać i tłumaczyć się. Godzina policyjna, nie wolno jeżdzić samochodami. Szczególnie rządowymi, jeśli to biali prowadzą. Mamy jechać za nimi do baraków, zarekwirują nam samochód.

- "Ale, my friend, pracujemy dla rządu, wy też, powinniśmy sobie pomagać."
- "Ale my właśnie od rządu mamy takie rozkazy."
- "Ale nas nie dotyczą, proszę zadzwońcie gdzieś, spytajcie."
- "Nie, rozkazy to rozkazy."
- "Przyjacielu, pracujemy dla Waszego kraju, pomagamy go rozwijać, pokażcie, że jesteście ludżmi."
- "A skąd wracacie?"

I tutaj chwila bardzo szybkiego zastanawiania się. Ściemniać i kombinować, że spotkanie, praca, kolacja, cokolwiek? Nie, stawiam wszystko na jedną kartę:

- "Z imprezy, w końcu jest sobota!"

Dowódca patrolu zaczyna się śmiać, już wiem, że dzisiaj uda się nocować na campie. Podajemy sobie ręce i rozjeżdżamy się. Mijamy 2 checkpoint'y przy moście bez większych problemów, za drugim, z wielką ulgą otwieram sobie piwo i spokojnie dojeżdżamy do campu. Długa noc, napięcie po spotkaniu z patrolem opada. Można się przespać, jutro niedziela, imprezowy dzień po imprezowym sobotnim wieczorze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz