czwartek, 4 czerwca 2009

Technik elektryk, toksyczne zuczki i stolarka polowa ;)

Wczoraj musiałem pojechać do szpitala. Na szczęście amerykańskiego, gdzie nie ma kolejek, jest dobra obsługa (jak na tutaj) i do tego ubezpieczalnia płaci. Cosik mi wyskoczyło na szyi (dokładniej na pól szyi i kawałek ramienia) i wyglądało paskudnie. Wbrew mojej ocenie, dziewczyny kazały mi jechać do szpitala. "Bo to Afryka, tutaj nigdy nic nie wiadomo". Ostatnio mnie nawet oduczyli chodzenia po trawie (a tylko po ścieżkach), jak się dowiedziałem, ze oprócz węży (w tym czarnej kobry), można się natknąć na skorpiony. Są dwa rodzaje. Jeden Ci daje 40 minut na dotarcie do antidotum. Jak ugryzie w nogę czy w rękę. Gdzieś bliżej serca, to mniej czasu zostaje. Problem z dotarciem do surowicy polega na tym, ze trochę to boli. W jakiejś tam skali bólu (1-10) jad ten ma 9 punktów. Dla przykładu poród to 8, a kopniak w jajka - 6. Jak sie trafi na drugi gatunek, to nie ma co iść gdziekolwiek, bo surowicy na niego i tak nie ma. Wiec zacząłem przykładnie chodzić ścieżkami i używać latarki w nocy. Nawet na kampie.

W szpitalu dowiedziałem się, ze to co mam na szyi nazywa się Narubian Eye (Blister Beetle). Nawet nie to, a winowajca. Malutki, kilkumilimetrowy żuczek, który z natury jet niegroźny. Niestety jest strasznie toksyczny i wypełniony kwasem. Wiec ubicie go na sobie spowodowało, że kwas mnie trochę przypalił. 3-10 dni i nic mi nie będzie, oparzenia same zejdą. Mówiłem, ze nic poważnego. Do szpitala tutaj się natomiast dość często jeździ. Niemal codziennie 1-2 osoby muszą iść do lekarza (jest nas razem z robotnikami ponad 100). Wczoraj Andrzej, dzisiaj Dominik. Często wozimy naszych czarnych pracowników do publicznego szpitala (darmowy, ale warunki nie są zachwycające, lekko mówiąc).

W sobotę chłopaki zbili mi ze sklejki piękny regal. Jak w końcu będę miał chwile czasu i chęci, to przestane mieszkać w walizkach. Wieczorem sobie do tego zrobiłem wycieraczkę przed namiot (w zasadzie to mieszkam sam, przez chwile mieszkałem z Edim, ale i tak nocuje w innym namiocie, bo tam jest klima). Moja stolarkę - mam najładniejszą wycieraczkę na kampie ze sklejki i kantówki (tak, przez tydzień się nauczyłem w cholerę języka budowlanego, zarówno polskiego jak i angielskiego) - okupiłem tylko jednym sinym paznokciem od młotka. A dzisiaj sobie robię elektrykę do namiotu (przedłużacze, włącznik do światła). Ogólnie to dzisiaj w końcu przyjechał koleś od anteny i montowaliśmy kamerki. Rano się okazało, ze poszedł bezpiecznik w transformatorze (0,5A), a Jubie są dostępne tylko za mocne (3A). No i się musiałem samemu nauczyć robić bezpieczniki. W sumie fajna zabawa, jak się podłącza bezpiecznik 3A do gniazdka 13A. Pierdut! Dobrze, ze W Jubie zakupiono ich 5, bo zostały mi już 2 ;) No ale w końcu udało się i wszystko hula jak należy. No może poza tym, ze obrotowa kamera jest tył na przód i w środku pola jest budowa na ulicy obok.

Przy okazji podłączania wszystkiego, udało mi się namówić kolesia od anteny, żeby mnie wpuścił na sama górę. No prawie, antena ma 50 metrów, bylem na jakimś 45. Widok niesamowity, szczególnie, ze w całej Jubie nie ma niczego wyższego niż 3-4 pietra. Wziąłem ze sobą aparat i napstrykałem cale mnóstwo zdjęć (będą na Picassie soon). No i sobie posiedziałem u góry delektując się widokiem. Siedziałbym jeszcze trochę, ale zaczynający się deszcz zmusił mnie do zejścia.

A tak poza tym nic specjalnie ciekawego się nie dzieje, za to roboty kupa i dlatego zaczynam coraz rzadziej pisać. Mam mimo to nadzieje, ze nie zacznę pisać tak rzadko jak Kiwi czy Ola, która dopiero wieprzowina nakłonila do napisania posta. ;)

Mały update od Oli po przeczytaniu mojego bloga:
Biały po arabsku to Kałandzia
Jebel Kudżur to po arabsku Góra Czarownic

1 komentarz: